Moje doświadczenia z astrokartografią w podróży

Nie miałam pojęcia, że jedno miasto może aż tak wpłynąć na moje samopoczucie. Dopiero kilka lat później, gdy poznałam astrokartografię, puzzle wskoczyły na właściwe miejsce.

Ten wpis to opis moich osobistych doświadczeń z astrokartografią w praktyce — na długo przed tym, zanim zainteresowałam się astrologią.

Kiedy życie jest kawaii

Pamiętam moment, kiedy wysiadłam na lotnisku Narita i poczułam, jak w brzuchu wzbiera się fala radości — ciepła, lekka, rozlewająca się po całym ciele. Nigdy wcześniej nie byłam w Japonii i nie spodziewałam się, że dołączę do grona osób zachwyconych tym krajem. A jednak, kiedy dotarłam do wynajmowanego mieszkania w Shibuyi i wyszłam na pierwszy spacer po okolicy, od razu wiedziałam, że Tokio stanie się moim miastem.

Czułam się, jakbym mieszkała tam od zawsze. Wszystko wydawało się znajome — mimo że był to mój pierwszy raz w Japonii. Jeszcze jako dziecko podbierałam mojej mamie książki i tak natknęłam się na twórczość Harukiego Murakami. Wielu jego bohaterów żyło w Tokio, więc już wtedy nawiązałam swoją pierwszą, literacką relację z tym miastem. Czytałam z zapartym tchem, wyobrażając sobie, jak smakuje to samo jedzenie i jak pachnie herbata z tych samych sklepów, do których chodzili bohaterowie powieści.

W moim horoskopie Jowisz to jedna z najsilniejszych planet — wywyższony w znaku Raka, w koniunkcji z Ascendentem i w trygonie do Wenus w Rybach na Medium Coeli. Oznacza to, że linie Jowisza na mapie astrokartograficznej mają dla mnie szczególne znaczenie. I rzeczywiście — linia Jowisza na osi MC przebiega dokładnie przez Tokio. Nic dziwnego, że czułam się tam wyjątkowo dobrze.

Moja linia planetarna Jowisza na MC przebiega dokładnie przez Tokio

Jeszcze więcej mówi o tym mój kosmogram relokowany, czyli przeniesiony na współrzędne Tokio. Księżyc, który w horoskopie urodzeniowym znajduje się w 5. domu, przesuwa się w Japonii do domu 1. To tłumaczy, dlaczego w mieście, które swoją skalą potrafi przytłoczyć, ja czułam się jak w domu. Księżyc symbolizuje dom, bezpieczeństwo, emocjonalne zakorzenienie — a wszystko, co znajduje się w pierwszym domu horoskopu, jest przez nas wyjątkowo silnie odczuwane.

W horoskopach relokowanych jedną z najlepszych prognoz jest obecność Jowisza lub Wenus w 5. albo 11. domu — często oznacza to, że osoba będzie czuła się w konkretnym miejscu po prostu dobrze. W moim przypadku ta zasada sprawdziła się idealnie: Wenus, Mars i północny węzeł księżycowy przeniosły się do 5. domu.

Kiedy dotarłam do Japonii, od razu poczułam, że jestem u siebie. Podobało mi się dosłownie wszystko — od kuchni, przez architekturę, po modę uliczną. Nawet mieszkając w jednej z najbardziej zatłoczonych dzielnic Tokio, czułam spokój i wewnętrzne ukojenie. Miejsce, które mogłoby przytłaczać swoim tempem i hałasem, dla mnie okazało się oazą bezpieczeństwa.

Canollo z posypką z frustracji

Zupełnie inne odczucia towarzyszyły mi na Sycylii, w miejscu, które — przynajmniej w teorii — zapowiadało się idealnie na wyjazd z przyjaciółmi. Malownicze miasteczka, pyszne jedzenie, piękne widoki. Czego chcieć więcej? A jednak od pierwszych chwil czułam się poirytowana. I to bez wyraźnego powodu. Kolacja jedzona o zbyt późnej porze? Drażniła. Problem ze znalezieniem otwartej restauracji, gdy byłam głodna? W jednej chwili stał się dla mnie końcem świata.

Moje napięcie szybko zaczęło odbijać się na partnerze. Każda błahostka stawała się pretekstem do spięcia. Im bardziej udawało mi się wyprowadzić go z równowagi, tym większą satysfakcję odczuwałam. Jakby jakaś część mnie desperacko szukała okazji, by komuś dogryźć, wyładować frustrację i rozładować wewnętrzne ciśnienie.

Dziś, patrząc wstecz z perspektywy astrokartografii, wszystko ma większy sens. W okolicy Sycylii przebiega moja linia Marsa na Medium Coeli — a Mars to planeta działania, konfliktu i napięcia. Gdy aktywuje ona tak ważną oś jak MC, możemy czuć się bardziej konfrontacyjni i niecierpliwi, a nasza energia częściej manifestuje się w formie rywalizacji niż współpracy. Dodatkowo, Mars w moim kosmogramie tworzy kwadraturę do Plutona. To oznacza, że każda linia planetarna Marsa będzie miała dla mnie plutoniczny wydźwięk. Dość dodać, że najwięcej radości na Sycylii sprawiła mi wspinaczka po wulkanie — czy można sobie wyobrazić bardziej marsową aktywność na urlopie?!

Linia Marsa na MC w niedalekiej odległości od Sycylii

Fawela z widokiem na ocean

W Rio de Janeiro z kolei przebiega moja linia Jowisza na Immum Coeli. Brazylia to jedno z tych doświadczeń podróżniczych, które pozostały w moim sercu na długie lata. Przede wszystkim dlatego, że była moją pierwszą wyprawą poza Europę. Z perspektywy lat jest to dla mnie wręcz zabawne, że jako właścicielka Jowisza na Ascendencie na swoją pierwszą podróż wybrałam akurat linię Jowisza.

Już od samego początku wszystko toczyło się tak, jak lubię: z nutą przygody, trochę dziko (mieszkanie w dżungli na szczycie góry i kąpanie się z jaszczurkami chyba można zaliczyć do tej kategorii?) i z ogromnym uczuciem radości.

Podświadomie wybrałam też bardzo szczególne miejsce pobytu. Była to lokacja z widokiem na bezkres oceanu — obraz, który mógłby służyć za ilustrację definicji Jowisza na osi Immum Coeli: przestrzeń, wolność, rozmach i poczucie, że świat stoi przede mną otworem.

I teraz niektórzy mogą się zdziwić, bo będąc w Rio nie wybrałam żadnego przyzwoitego hotelu, który mógłby wydawać się dość sensownym wyborem biorąc pod uwagę kwestie bezpieczeństwa. Zamiast tego, wybrałam hostel w… faweli — miejscu, do którego większość turystów nie zapuszcza się bez policyjnej eskorty. A ja? Nie czułam ani odrobiny strachu.

Wręcz przeciwnie — miałam wrażenie, że jestem tam, gdzie powinnam być i nic mi nie grozi. Jowisz na IC często daje nam poczucie bezpieczeństwa, otwartości i śmiałości w miejscach, w których przynajmniej w teorii powinno być obco. Oczywiście ostatecznie wszystko zależy od naszego horoskopu urodzeniowego i nie dla każdego linie Jowisza będą tak łaskawe jak były i są akurat dla mnie.

Obok Rio de Janeiro przebiega moja linia Jowisza na Immum Coeli


Debatując w tuk-tuku

Sri Lanka to kolejne miejsce, które wspominam z przyjemnością. Przez wyspę przebiega moja linia Merkurego na Medium Coeli, a to oznacza jedno: dużo ruchu i intensywnych interakcji z ludźmi.

To był jeden z tych wyjazdów, podczas których podróżowanie samo w sobie staje się codziennością. Niemal każdego dnia zmieniałam miejsce pobytu — poranki zaczynały się od lotów, przejazdów pociągiem, tuk-tukiem albo autobusem. I choć dla wielu taka wyprawa mogłaby być męcząca, ja — o dziwo — nie czułam frustracji.

Nawet mimo tego, że zabrałam ze sobą ogromną walizkę pożyczoną od przyjaciółki (co okazało się wielkim błędem) zamiast plecaka, który zwykle towarzyszy mi w podróży. Walizka co prawda wróciła ze mną do Polski, ale po tylu godzinach spędzonych w każdym możliwym środku transportu, nie nadawała się już do użytku.

Na Sri Lance poznałam wielu ludzi, z którymi toczyłam długie rozmowy — często o polityce, gospodarce i wyzwaniach społecznych, z jakimi mierzą się Lankijczycy. Nie przypominam sobie drugiego tak rozmownego miejsca na świecie. Ta podróż nie była zwykłym zwiedzaniem. To było wejście w dialog z lokalizacjami, które odwiedzałam — i z ludźmi, którzy je tworzą. Co więcej, to właśnie ze Sri Lanki wyjechałam z nowymi kontaktami na WhatsAppie, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.

Linia Merkurego na Medium Coeli na Cejlonie

Merkury na MC często wskazuje miejsca sprzyjające wymianie wiedzy i informacji — albo ich intensywnemu przyswajaniu. Dla mnie wyspa Cejlon okazała się taka właśnie być: żywa, ruchliwa i bardzo... merkuriańska.


W butach Indiany Jonesa

Czasem śmieję się, że mogłabym być nieślubną córką Indiany Jonesa i Lary Croft, bo od dziecka towarzyszy mi zew przygody i potrzeba poznawania świata. Moi rodzice nigdy ze mną nie podróżowali, więc z pewnością nie wyssałam swojego zamiłowania do podróży z mlekiem rodzonej matki.

Jordanię wspominam ze wzruszeniem. Jest w tym miejscu jakaś siła, która przyciąga mnie jak magnes. A może to po prostu kwestia wychowania się na filmach i serialach o poszukiwaczach przygód i zaginionych artefaktów, która tak przemawia do mojego jowiszowego serca?

Przez Jordanię przebiega moja linia Jowisza na Ascendencie, a towarzyszące mi w czasie podróży uczucie mogę opisać tylko w jeden sposób: czułam się, jak gdybym była córką Indiany odgrywającą rolę we własnym filmie przygodowym. Nawet ubrania, które ze sobą wzięłam, nie były przypadkowe.

W Jordanii nie tylko odwiedziłam słynną Petrę — miejsce, w którym kręcono jedną z części serii — ale też wspinałam się na skaliste, niebezpieczne ścieżki, by złapać najlepsze możliwe widoki na ruiny miasta i otaczające je góry. Do tej pory zastanawiam się, gdzie miałam rozum, że tak chętnie wędrowałam tuż przy krawędziach skalnych ścian, podążając za obcymi, całkowicie przypadkowymi samozwańczymi przewodnikami. Najlepsze jest jednak to, że w tamtym momencie nie czułam absolutnie żadnego strachu. Zamiast tego — ekscytację i niepohamowaną chęć przeżycia przygody.

Spędziłam też kilka dni na pustyni, przemieszczając się na wielbłądach i śpiąc pod gołym niebem. Każdy dzień miał inną barwę, a każda noc kończyła się rozmową przy herbacie z beduińskimi gospodarzami. To był czas całkowitego odcięcia się od codzienności — a jednocześnie pełnego zanurzenia w tu i teraz. Mój telefon nie miał zasięgu i z jakiegoś powodu to była najpiękniejsza rzecz, którą mogłam sobie podarować.

Przez Jordanię przebiega też linia mojego Punktu Szczęścia na Descendencie — to tak, jakby oprócz przygody, czekała tam na mnie gotowość do dzielenia się tym, co dobre z innymi. I dokładnie tak się czułam: każda osoba, którą spotykałam na swojej drodze, dodawała coś od siebie do mojej podróży — i do mnie samej również.

Linia Jowisza na Ascendencie przebiegająca blisko Jordanii

Te wszystkie emocje towarzyszyły mi podczas wyjazdów na długo przed tym, zanim poznałam astrologię i astrokartografię. Nie potrafiłabym ich sfabrykować i dopasować do odwiedzonych linii planetarnych — każde z opisanych miejsc zostawiło we mnie ślad, a ja nauczyłam się nie tylko odczuwać, ale również rozpoznawać specyfikę ich energii.

Dzięki astrokartografii przestałam postrzegać podróże jako przypadkowe ciągi zdarzeń. Każda z nich stała się rozdziałem w mojej osobistej książce, którą piszę wspólnie ze swoim kosmogramem. To nie magia, tylko język, który pozwala zrozumieć własne doświadczenia na głębokim poziomie.

Jeśli Ty też czujesz, że świat ma Ci coś do powiedzenia — że są miejsca, do których ciągnie Cię bardziej niż gdziekolwiek indziej, albo że chcesz znaleźć przestrzeń, w której rozwiniesz skrzydła — polecam Ci zaprzyjaźnić się ze swoją własną mapą astrokartograficzną. Astrokartografia nie daje prostych odpowiedzi, ale może stać się Twoim wewnętrznym kompasem.

A jeśli chcesz spojrzeć na nią oczami kogoś, kto pomoże Ci połączyć punkty na mapie ze swoim horoskopem, zapraszam Cię do skorzystania z raportu AstroGPS — w pełni personalizowanego przewodnika po miejscach, które odmienią Twoją codzienność lub umówienia się na konsultację astrokartograficzną.

Niektóre miejsca są po to, żeby w nich zostać. Inne — żeby z nich wyjechać i nigdy nie wrócić.

Next
Next

AstroGPS - Twój astrologiczny przewodnik po świecie